Dziś wczesna
pobudka i podróż do domku letniskowego, w którym
mieliśmy spędzić długi weekend wspólnie
z kilkorgiem znajomych.
Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, czekała mnie nieoczekiwana wizyta
u dentysty. Dzień wcześniej w trakcie jedzenia
żelek ukruszył mi się ząb. Ponieważ miało
to być moje pierwsze doświadczenie
z tutejszą publiczną służbą
zdrowia (i pierwsze z
fińskim dentystą w ogóle), nastawiłam
się na nieprzyjemnego lekarza traktującego mnie jak intruza. Przeżyłam szok, gdy pan dentysta przedstawił się z imienia/nazwiska, podał rękę na przywitanie, oraz przez całą
wizytę był bardzo uprzejmy i miły. Cierpliwie
wszystko wyjaśniał. W dodatku chwalił
nie tylko moje zęby, ale i znajomość
fińskiego. :) W prywatnych gabinetach
dentystycznych w Polsce nie traktowano mnie tak serdecznie jak tu!
Po zrobieniu zakupów ruszyliśmy w
trasę. W Iitti, niewielkiej miejscowości
położonej około 50 kilometrów od Lahti,
byliśmy po godzinie 15:00.
Dom letniskowy (fiń.
Kesämökki)
został wybudowany przez Jukki tatę w zasadznie niemalże od
początku do końca. Tata z zawodu jest inżynierem budowlanym i po
przejściu na emeryturę hobbistycznie zajmuje się... budowaniem
domów. :P Ponieważ robi to z czystej przyjemności, nie ma żadnej
presji czasowej. Z tego też powodu budowa wspomnianego domu trwa już
od mniej więcej dwóch lat. Wciąż pozostało sporo do zrobienia,
choć są to raczej detale dotyczące bardziej kwestii estetycznych.
W budynku jest bieżąca woda, ogrzewanie, a nawet internet (choć
dosyć często zawodzi połączenie).
Na
dole znajduje się salon z kominkiem, aneks kuchenny i część
jadalna, z której rozpościera się przepiękny widok na jezioro
położone tuż u podnóża domu. Oprócz tego jest łazienka,
sypialna i jeszcze jedno pomieszczenie, które docelowo będzie drugą
sypialnią. Piętro to otwarta przestrzeń, która spokojnie pomieści
5-6 osób.
Z
salonu wychodzi się na taras, który jest chyba moją ulubioną
częścią domu. Bardzo przypadło mi w tym roku siedzenie na nim i
czytanie książek, albo obserwowanie kaczek pływających po
,,naszym'' jeziorze. Piszę to w cudzysłowie, ponieważ w Finlandii
nie można kupować na własność wód. To oznacza, że mimo iż
jezioro jest na prywatnej działce, to teoretycznie każdy ma prawo
się w nim wykąpać, łowić ryby itd. W praktyce jednak ja nigdy
nikogo obcego nie widziałam. Zapewne dlatego, że tu takich wodnych
punktów są tysiące. :)
Domek
wyglądający jak chatka muminka to fińska kota,
w
środku której znajdują się ławki i grill. Osobiście uwielbiam
przyrządzanego tu łososia i warzywa.
Nieco
niżej znajduje się mały, jednopokojowy domek z tradycyjną sauną.
Nie jestem wielką miłośniczką tego fińskiego wynalazku, ale
,,nasza'' sauna ogrzewana jest drewnem a nie elektrycznie, co
znacząco wpływa na wilgoć i lepszą cyrkulację powietrza. W tych
elektrycznych na przykład bardzo szybko jest mi zbyt gorąco a moje
ciało, mimo że suche, robi się natychmiast zaróżowione. W drewnianej
natomiast oddycha się dużo łatwiej, ciepłe powietrze nie parzy
skóry, ale za to pot spływa z ciała strumieniami. :) W
międzyczasie można lekko ,,pobiczować,, się wiązką świeżo
zerwanych gałązek brzozy (zwanych w zachodniej części Finlandii
Vasta,
lub Vihta
we wschodniej części) , co sprzyja krążeniu i rozprzestrzenia
ładny zapach w saunie.
Po
wyjściu z sauny zazwyczaj siadamy na 5-15 minut przy stole,
rozmawiamy, pijemy cidery/piwo/wodę. Nie zaleca się wskakiwania do
wody bezpośrednio po wyjściu z sauny w celu uniknięcia
ewentualnego szoku termicznego. Kąpiel obowiązkowo ,,na golasa'' i
z powrotem do sauny. I tak powtarzamy ten rytuał w zależności od
potrzeb.:) My dorzucamy jeszcze wieczorne pieczenie kiełbasek w
kocie. :)
Tak też minął nam pierwszy dzień. Jutro mieli dojechać do nas
goście: Anna&Jaako, Maija&Antti oraz Atso.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz