sobota, 5 października 2013

W domu Świętego Mikołaja ludzie też płaczą.

Brudne i smutne niebo zwiastowało chyba nadchodzący pogrzeb.


Tego ranka pierwszy raz stanęłam oko w oko z Mamą Atso. Spodziewałam się ujrzeć pogrążoną w rozpaczy i nieporadną – zwłaszcza w takim dniu – kobietę, a zobaczyłam dzielnie trzymającą się i energiczną osobę, która miała jeszcze głowę do tego, żeby przygotować dla nas naprawdę obfite śniadanie. W trakcie posiłku daliśmy jej mały prezent-pamiątkę: album ze wszystkimi zdjęciami Atso, które udało nam się zebrać. Oprócz tego Raija otrzymała płytę z kilkoma krótkimi filmami przedstawiającymi Atso i Jukkę grających wspólnie na gitarze. Mimo że Mama – z zawodu fotograf – miała dużo zdjęć obu Synów, to widać było, że pamiątka bardzo ją wzruszyła. W końcu na tych zdjęciach było zarejestrowane życie Atso, którego ona sama nie znała. Życie na południu Finlandii, z dala od domu.

W pokoju na stole paliła się świeca, a obok w ramkach stały dwa zdjęcia: z pierwszego uśmiechał się do nas mały brzdąc (pierwsze zdjęcie Atso w ogóle); z drugiego patrzył dość nieśmiało dorosły już Atso (jego ostatnie zdjęcie). 

Po odebraniu kwiatów ruszyliśmy pięćdziesiąt kilometrów na północ od Rovaniemi, gdzie miała odbyć się ceremonia pogrzebowa. Ate jak chyba większość fizyków był agnostykiem, ale jego wierząca Mama chciała, by pogrzeb odbył się w obrządku luterańskim.
Przybyła na miejsce pani pastor z każdym z osobna się przywitała, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Wkrótce potem malutki pochód z prochami Atso na przodzie ruszył w kierunku cmentarza. Tam właśnie miała odbyć się cała ceremonia.
Urna została niemalże od razu złożona w ziemi, w dalszej kolejności były modlitwy i wspólne śpiewanie kilku pieśni. Pod koniec uroczystości każdy z obecnych mężczyzn stopniowo przysypywał piachem dołek z urną. Na samym końcu podchodziliśmy do grobu wraz z kwiatami i odczytywaliśmy to co napisaliśmy dla Atso na pożegnanie. Ponieważ on sam był wielkim miłośnikiem twórczości Metalliki, cytat z któregoś z utworów zespołu wydawał się nam być oczywisty. W pierwszej kolejności chcieliśmy dać fragment ,,Escape'':

No need to hear things that they say
Life's for my own to live my own way.

Jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na ''Fade to Black'' i:

Yesterday seems as though it never existed
Death greets me warm, now I will just say goodbye.

Gdy wszyscy zgromadzeni zaczęli się rozchodzić do samochodów, my z Jukką chcieliśmy jeszcze puścić Przyjacielowi ostatni raz na pożegnanie którąś z jego ukochanych piosenek. Niestety problemy z internetem spowodowały, że Jukka zaśpiewał ,,Fade to Black'' a capella. To było chyba jeszcze bardziej wzruszające.

Kwiatki od przyjaciół i znajomych dla Ate


Jukka po zaśpiewaniu ,,Fade to Black''
Dzieląc się jeszcze spostrzeżeniami z pogrzebu muszę przyznać, że niemal od razu uderzyła mnie surowość ceremonii: prostota, skromność, brak jakiejkolwiek oprawy. Bez upiększeń, bez żadnych zbędnych ozdobników. Z początku obraz tego pogrzebu wydał mi się bardzo przygnębiający: kilkanaście osób (członkowie rodziny i z przyjaciół/znajomych tylko nasza czwórka), skromne i małe bukiety kwiatów (nasza wiązanka z całą pewnością była największa i najbardziej ,,reprezentacyjna''), zamiast kościelnych organów i profesjonalnego chóru – kartki w dłoniach z tekstami pieśni i nasze kilkanaście głosów. Po głębszym jednak rozmyślaniu doszłam do wniosku, że pogrzeb tak własnie powinien wyglądać. W końcu wszyscy rodzimy się nadzy i nadzy umieramy.
Sama uroczystość była naprawdę krótka (trwała maksymalnie czterdzieści pięć minut) i bardzo konkretna. Niezwykle podobało mi się, że pani pastor pojęcia ,,bóg'' użyła dosłownie kilka razy. Na ogół mówiła o kwestiach bardzo uniwersalnych, takich jak człowieczeństwo, które są przecież niezależne od wiary i wyznania.


Po pogrzebie czekała nas jeszcze konsolacja. Na niej Pani pastor zachęcała do podzielenia się historiami z naszego życia, których współuczestnikiem był Atso. Większość wspomnień dotyczyła zamiłowania Ate to lasów. Krewni zgodnie przyznawali, że jako dziecko uwielbiał chodzić do lasu i zbierać jagody tak długo, że niemalże siłą trzeba go było stamtąd wyciągać.
Po kilku godzinach większość rodziny rozjechała się do swoich domów. My z kolei udaliśmy się do mieszkania Mamy, gdzie dalej opowiadaliśmy sobie wspólne historie z Ate i oglądaliśmy zdjęcia. Ostatnie były zrobione na dziesięć dni przed jego śmiercią. Muszę przyznać, że dzięki nim zobaczyłam nowe, nieznane mi dotąd oblicze Ate. Na większości zdjęć z Espoo i Helsinek wydaje się być smutny, zdenerwowany, spięty. Na ,,ostatnich''-- zrobionych u babci na wsi oraz w ich domku letniskowym – często się uśmiecha, ochoczo bawi z kotem, siedzi z babcią na huśtawce pod jarzębiną. Wygląda na rozluźnionego i odprężonego. Wygląda na szczęśliwego. Uświadomiłam sobie wtedy, że rzeczywiście on całym sercem należał do Laponii. Tylko tam czuł się w pełni bezpieczny i szczęśliwy. Wrócił do miejsca, które kochał. Szkoda tylko, że w tak smutnych okolicznościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz