Mimo że uwielbiam
być i żyć w Finlandii, to za każdym razem bardzo cieszę się na
przyjazd do Polski. Największą tęsknotę/nostalgię odczuwam
właśnie późną wiosną i latem, kiedy polska przyroda i natura ma
tyle do zaoferowania. Nie twierdzę tym samym, że fińska nic nie
ma. Owszem, ma i to dużo, ale jest zupełnie inna niż nasza
rodzima. Wczesnym latem tęsknię zwłaszcza za klasycznym polskim
targiem: drobnymi, lokalnymi rolnikami sprzedającymi owoce i
warzywa; starymi, polskimi Żukami dookoła których rozstawione są najrozmaitsze gatunki i sadzonki kwiatów; babciami z kilkoma
koszykami jajek od swoich szczęśliwych kurek; stoiskami z domowej
roboty białymi serami, niepozornie wyglądającej przyczepy
kempingowej, w której znajdziemy przepyszne chałki i inne słodkie
wypieki... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. W Finlandii nie
rozczulę się na widok dziadka siedzącego na skwerku i
sprzedającego pęczki koperku. Takich dziadków po prostu tu nie ma.
Same targi odbywają się w wielu fińskich miastach, ale są
zazwyczaj niewielkie i sezonowe (w Helsinkach najpopularniejszy jest
Kauppatori,
ale jest to market bardzo turystyczny, więc i ceny są dużo wyższe
niż zazwyczaj). Doceniam fakt, że
i tam można kupić warzywa, owoce, domowej roboty chleb
i słodkie bułki, ale i tak daleko mu do polskiego. :) Po prostu idea czegoś takiego
jak targ nie jest tu chyba aż tak rozpopularyzowana jak w Polsce. Dziwi to
trochę kiedy przypomnimy sobie, że Finlandia bardzo
długa była krajem rolniczym.
Ja jadąc do
Polski miałam listę tych smaków lata, którymi chciałam się
nacieszyć na kolejne miesiące. :) W tym miejscu nie mogę pominąć
milczeniem polskiej kuchni, która też jest jedyna w swoim rodzaju i
dla której to częściowo jechałam do domu. :)
Do Wyszkowa dotarłam
w czwartek późnym wieczorem. Mama powitała mnie kolacją, na którą
tylko u nas mogę liczyć: babcinymi kotletami mielonymi z indyka
(najlepszymi!), ziemniakami z koperkiem, fasolką szparagową od
babci z ogródka z tartą bułką i mizerią ze śmietaną. Pychota!
W piątek z samego rano
poszłyśmy z mamą targ. Chciałam napatrzeć się na ten
charakterystyczny zgiełk panujący w tego typu miejscach. Kupiłyśmy
oczywiście wszystko to na co moje oczy miały ochotę, między
innymi: młodą wołowinę, botwinkę, młodą kapustkę, koperek,
szczypiorek, wiśnie, maliny, borówki, morele, owoce ufo, jagodzianki i
chałkę. Co za radość, cały dzień dogadzałam swojemu
podniebieniu. :)
Pobyt minął w
zasadzie na beztroskim cieszeniu się polskim latem i jedzeniu
sezonowych rarytasów. Prawie każdego dnia jeździłam z Dominiką
na wieś do babci i Deksia, wylegiwałam się na kocu i nadrabiałam
zaległości w polskiej prasie. Pojeździłam też na rowerze,
pograłam w badmintona. Zaliczyłam letnie grillowanie. Mama zrobiła
mi na wyjazd domowe powidła z czerwonej porzeczki, malin i wiśni, a
ja z kolei pojadłam trochę sezonowych owoców prosto z krzaczków:
|
borówek...
|
|
malin... |
|
czerwonej porzeczki... |
|
czarnej porzeczki... |
|
Na śliwki sobie po prostu popatrzyłam, ponieważ nie były jeszcze bardzo dojrzałe.
|
|
Towarzyszył nam cały czas Rudasek.... |
|
i Deksik, który po moim wyjeździe podobno bardzo zasmakował w jedzeniu malin! :)
|
|
Wejście do domu babci
|
|
Malutki fragment ogródka :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz