Po
pobycie na Koh Lanta czekała nas jeszcze podróż na Koh Ngai. Ta malutka wyspa oddalona jest od Koh Lanta jakieś 20
kilometrów.
|
W
drodze na Koh Ngai...
|
Na
Koh Ngai spędziliśmy trochę ponad dwa dni i muszę przyznać, że
jak dla mnie była to idealna długość. Wyspa jest bardzo malutka:
nie ma ulic ani samochodów. Nie mieszka na niej żadna lokalna
społeczność. Nie przesadzę pisząc, że Koh Ngai składa się z
dwóch części: tropikalnych lasów i stosunkowo niedługiego (do
przejścia w około pół godziny) pasa plaży, wzdłuż którego
znajdują się hotele (czy jak kto woli – resorty). I tyle.
Piękna, dzika roślinność i egzotyczna zwierzyna (gekony, warany,
różnorodne ptactwo) z pewnością czyni miejsce niezwykłym, ale i
tak na dłuższy pobyt wyspa ta może być zwyczajnie w świecie
nudna.
Nasz
hotel – Cliff Beach Resort znajdował się na drugim końcu plaży.
Miejsce z potencjałem, smaczną kuchnią, przystępnymi cenami,
cudnym widokiem na Ocean i bardzo zakręconą obsługą hotelową...
|
Nasz pokój |
|
Balkon z widokiem na Ocean Indyjski |
|
Hotel znajdował się na wzgórzu. |
|
Hotelowy basen z chyba najładniejszym na całej wyspie widokiem. |
|
W tle basenu hotelowy bar, gdzie serwowane były lunche. |
|
Gdy przybyliśmy na wyspę, był akurat odpływ... |
|
Longtail boat zabierająca turystów do miasta Trang. |
W trakcie naszego pobytu przez sporą część czasu padał deszcz. Pierwszego dnia udało nam się jeszcze poleżeć na plaży ponad pięć godzin, ale drugiego musieliśmy już chować się nieustannie pod damachami restauracji i barów. Poszliśmy też na tajski masaż pleców.
Tuż przy naszym hotelu znajdował się camping i bar prowadzony przez świetnego człowieka - Dona. Ten bardzo ciekawy typ ukończył biznes i przedsiębiorczość na uniwersytecie w Bangkoku i przez długi czas pracował przy projektach rządowych. Postanowił jednak zmienić swoje życie i nieco ponad rok temu przeprowadził się na Koh Ngai. Na wyspie wynajmuje kawałek ziemi, którą przerobił na pole namiotowe dla podróżnych. Sam mieszka w namiocie i żyje niczym Robinson Crusoe. Docenia ciszę, spokój i wolność ,jaką daje mu życie na wyspie. Jednocześnie nie jest typem ascety ani pustelnika, nie wyrzeka się dóbr tego świata. Don posiada ipada (ba, ma nawet profil na fejsbooku!), telefon komórkowy, a na jego stole zawsze leżą jakieś książki, które aktualnie czyta.
|
Don rozbija dla nas kokosy. |
|
W oczekiwaniu na kokosa:) |
Don sam zbudował swój bar. Trafiliśmy do niego dzięki stronie tripadvisor, na której ludzie wychwalali jedzenie, jakie serwuje. Don gotuje na specjalne życzenie gości, ale w trakcie naszego pobytu na jego polu namiotowym nie było żadnych podróżnych. Sam bardzo chciał nam coś przyrządzić, ale w komponenty zaopatruje się w mieście Trang a w tym czasie żaden z jego przyjaciół nie wybierał się łodzią na zakupy do miasta.:) W ,,domu'' dostępne były głównie banany, kokosy i chilli. Była też wieprzowina, ale jak powszechnie wiadomo, jej nie jem od małego. Mimo to Don przygotował dla nas pyszny deser: gotowane w mleku kokosowym banany. To było naprawdę pyszne!
|
Dona odwiedzaliśmy każdego wieczora i to również dzięki niemu pobyt na Koh Ngai wspominamy tak pozytywnie.
|
|
Jeden z moich drinków:) |
Don obiecał nam, że następnym razem zaprosi nas w swoje rodzinne strony do prowincji Trang i pokaże codzienne życie, zwyczaje i obyczaje mieszkańców Tajlandii. Zrobiło nam się bardzo miło, bo to chyba oznacza, że naprawdę nas polubił. My go zresztą też! Czeka na niego zaproszenie do Polski i Finlandii. A na nas jutrzejsza ,,one night in Bangkok'' !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz