poniedziałek, 9 grudnia 2013

Frapująca Koh Lanta

Już po zabukowaniu noclegów na Koh Lanta doczytaliśmy się, że mieszkająca tam ludność jest w dużej mierze muzułmańska. Oboje z Jukką mamy bardzo konkretne stanowisko w temacie wyznawców islamu, dlatego wiadomość tę przyjęliśmy z dużą obawą. Szczerze mówiąc, był nawet moment kiedy niechętnie przenosiliśmy się z Krabi na Koh Lantę. Jak się potem okazało, tajscy muzułmanie zamieszkujący Lantę byli z pewnością dużo bardziej liberalni w stosunku do ,,klasycznych'': wyspę zamieszkiwało dużo psów a bikini nikogo nie gorszyło (jak np. na Malediwach).

Nasz ośrodek – Lanta Miami Resort- miał bardzo ładną plażę i ogólnie ciekawe rozplanowanie terenu. Wydaje mi się, że był jednym z najładniejszych na wyspie biorąc pod uwagę cenę i lokalizację. Za dowód niech posłuży fakt, że poznane przez nas w resorcie niemieckie małżeństwo wróciło do tego samego miejsca już po jednej nocy spędzonej w innym hotelu. Tak im się spodobało, że planowali powrót do Lanta Miami Resort w zimę.


Tym razem zdecydowaliśmy się na bungalow. Nasz był bardzo przyzwoity, choć dało się wyczuć matuzalemowy wiek mebli. :)

Hotelowy basen z widokiem na morze






Miejsce byłoby prawie idealne gdyby nie nasze zatrucie po zjedzeniu kolacji w hotelowej restauracji (a szkoda, bo w smaku było naprawdę dobre). Efektem były w sumie trzy dni spędzone w łóżku i branie antybiotyków do końca pobytu. Jedyny plus tej przygody to zdobyte doświadczenie z tajską służbą zdrowia (zarówno publiczną jak i prywatną). :)




Za to śniadanie jedzone praktycznie na plaży jest mega!






Wypożyczyliśmy też skuter i pojeździliśmy wzdłuż całej wyspy...



W pewnym momencie na jezdnię wtargnął słonik...


Słoniątko było wypasane  na pobliskiej łące i zajadało się trawą niczym krowy :)

Tuż obok siedziała cała gromada małp. Ta zajadała banana.

Odkryliśmy prześliczną, niewielką plażę, prawie bez turystów...





Po naszych zatruciach wyszukałam na tripadvisor najwyżej oceniane restauracje na wyspie i tak trafiliśmy do absolutnie cudownego miejsca. Phad Thai Rock&Roll to malutki lokalik należący do sympatycznego Taja wyglądającego jak muzyk rockowy (nie dziwi zatem nazwa miejsca :p). Pan przyrządza dania na naszych oczach, a ja uczciwie mówię (a raczej piszę), że pod względem ceny, smaku i wielkości porcji było to jedno z najlepszych miejsc, w których jedliśmy! Okazało się nawet, że  pan właściciel pracował kilka lat w stolicy Wysp Alandzkich, Marienhamnie, gdzie grał na gitarze. Świat jest mały!

Dla nieuważnych wskazówka, by spojrzeć za Jukki plecy :)



W lokalu serwowane są też pycha szejki. Jeden  przyciągnął nawet jaszczurkę, która dobrała się do mojej łyżeczki leżącej na stole i zaczęła ją lizać. :)

Kolejne z miejsc polecanych na tripadvisor: klimatyczna kawiarnia z pyszną kawą mrożoną i szejkami

Kawa mrożona z Oreo i shake mango z czymś tam :)

Podsumowując- Koh Lantę polecam dla ludzi lubiących ładne i czyste plaże, potrafiących znieść poranne śpiewy z meczetów i mogących się obyć bez hucznych imprez i dyskotek. :) 

Teraz czas na Koh Ngai. Na koń!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz