sobota, 31 sierpnia 2013

Małe - wielkie przyjemności

W ciągu dnia urządziliśmy sobie kilkugodzinny rejs po Kymijoki. Z początku planowałam ponownie wypróbować narty wodne, ale niższa niż ostatnio temperatura wody i powietrza skutecznie mnie do tego zniechęciła. Nawet możliwość założenia podwójnej pianki nie była w stanie mnie przekonać:)





Skałki przy Kymijoki - wyzwanie dla wspinaczy

Po powrocie zabraliśmy się za przygotowanie i następnie konsumpcję obiadu. Tradycyjnie w Iitti jemy łososia i warzywa ugrillowane w kocie.  

Cisza absolutna, proste jedzenie i wino. Trwaj chwilo, jesteś piękna!


Wieczorem oczywiście sauna. W przeciwieństwie do piątku, dziś darowałam sobie kąpiel w jeziorze (znowu ta zimna woda :P). Około godziny 21:00 ruszyliśmy w drogę powrotną do Espoo. Na Jukkę czekał jutrzejszy 140-kilometrowy Tour de Helsinki, dlatego też tym razem w Iitti spędziliśmy jedynie dwa wieczory i jeden dzień. Ale za to jaki!







piątek, 30 sierpnia 2013

Zwiedzanie stolicy Finlandii rozpoczęłyśmy od Temppelin kirkko (Lutherinkatu 3), czyli stosunkowo słynnego ,,Kościoła w Skale''. Nie jestem fanką kościołów w ogóle, ale naprawdę cenię te protestanckie za minimalizm i skromność. Symbole wiary są w nich zawsze bardzo dyskretne i nie biją po oczach z każdej strony. 

Temppelin kirkko

Najpopularniejszy klub jazzowy w Helsinkach - Storyville

Spacerując doszłyśmy do Hakaniemen Kauppahalli (Hämeentie 1a). W wybudowanej w 1914 roku Hali Targowej można zakupić oraz skosztować wielu potraw i przysmaków kuchni fińskiej, a także nabyć różnego rodzaju krajowe rękodzieła.

Okolice Hakaniemi. Niestety zapomniałam sfotografować samą halę...

Po drodze wstąpiłyśmy na moment do Kaisaniemen Puutarha (Ogrodu Botanicznego Kaisaniemi, Unioninkatu 44). Płatną oranżerię darowałyśmy sobie.




Dalej podążyłyśmy w stronę najbardziej charakterystycznego budynku Helsinek – Helsingin tuomiokirkko. 

Słynna Katedra znajduje się na Senaatintori (Placu Senackim), a schody do niej prowadzące szczególnie w godzinach popołudniowych przyciągają nie mniej ludzi niż jej wnętrza. :)




Kilkaset metrów dalej znajdował się już najpopularniejszy w Helsinkach rynek – Kauppatori. Po przejściu go wzdłuż i wszerz skierowałyśmy swoje kroki ku ulicy Aleksanterinkatu i parkowi Esplanadi, który latem jest bardzo chętnie wybierany przez helsińczyków jako miejsce na piknik.
Przekąsiłyśmy coś niewielkiego w Kappeli (Eteläesplanadi 1) i wróciłyśmy do Espoo, gdyż po południu czekała nas jeszcze podróż do domku letniskowego w Iitti.





czwartek, 29 sierpnia 2013

Rowerem po Espoo

Zrobiłam krótszy dzień w pracy, dzięki czemu mogłam resztę dnia spędzić z Agnieszką. Było słonecznie i dość ciepło, więc zdecydowałyśmy się na wycieczkę rowerową. Agnieszka dostała mój rower miejski, a mi przypadł w udziale górski Jukki . I to właśnie był najsłabszy punkt całej wycieczki:). Dla każdej z nas ,,nowy'' środek transportu okazał się być nieco za duży, a obniżenie siodełek niestety niemożliwe. Mówi się trudno :)

Przemierzyłyśmy trasę Espoon rantaraitti z różnymi jej ,,zakamarkami''. Zajęło nam to kilka ładnych godzin i przyznam szczerze, że zmęczyły mnie nie przebyte kilometry, ale sama jazda na rowerze górskim, który w moim mniemaniu jest najmniej wygodnym rowerem świata! I mimo że obie byłyśmy zadowolone z naszej wyprawy, to jednak zgodnie przyznałyśmy, że następnego dnia pojedziemy do Helsinek już pociągiem. :)


Port w Haukilahti



środa, 28 sierpnia 2013

Goście, goście!

Dziś ponownie spędziłam parę godzin dłużej w pracy, a wieczorem pojechaliśmy odebrać mojego szanownego gościa z lotniska. :) Z Agnieszką znamy się ze studiów. Pomimo tego, że po drugim roku wyjechała do Włoch i mieszkała tam kolejne pięć lat, pozostałyśmy w ciągłym kontakcie. Udało mi się nawet dwukrotnie odwiedzić ją w Rzymie i raz w Bolonii, do której przeniosła się po paru latach życia w stolicy Włoch.
Na tę okazję Jukka przygotował swoją fenomenalną, moim zdaniem, pizzę. Aga podzieliła moją opinię, a komu jak komu, ale jej w kwestii pizzy zawierzam absolutnie. W końcu pięć lat mieszkania w ojczyźnie tego genialnego w swej prostocie ,,wynalazku'' robi swoje. :) Do kompletu oczywiście Chianti!

niedziela, 25 sierpnia 2013

Niedzielny obiad

Po powrocie z Polski czekało mnie dość pracowite półtora tygodnia. 28 sierpnia przylatywała do mnie koleżanka i z tego też powodu chciałam zrobić trochę nadgodzin w pracy, żeby w trakcie jej pobytu móc wychodzić wcześniej, a być może i wziąć sobie jakiś dzień wolny. Całą sobotę pracowałam zdalnie z domu, a w niedzielę po dłuższej przerwie odwiedziliśmy mamę Jukki mieszkającą w Järvenpää (około 40 minut drogi od nas). Tradycyjnie mama przygotowała dla nas smaczny obiad (tym razem były to domowej roboty kotlety z łososia, ziemniaki i sałatki) oraz deser (ciasto z truskawkami i kruszonką oraz tort cytrynowy). Pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna, więc z konsumpcją słodkości przenieśliśmy się na taras. Czułam, że to już naprawdę jedne z tych ostatnich bardzo ciepłych i słonecznych dni tego lata, dlatego też chciałam posiedzieć na słońcu tak długo jak się da. :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Pożegnanie polskiego lata


Wczoraj mieliśmy odwiedziny dziadków z Błonia. Babcia i dziadek wracali z kilkudniowych wczasów spędzonych wspólnie z babci siostrą Zosią i jej mężem Andrzejem. Spotkanie miało miejsce w Sitnie. Zjedliśmy obiad , ciasta, a później rodzice rozpalili grilla.




Dzisiaj natomiast przyjechał do Dominiki Kuba, więc tradycyjnie w godzinach popołudniowych wybraliśmy się na wieś. Chciałam skorzystać tego dnia jak najwięcej, bo był to w zasadzie mój ostatni pełen dzień pobytu w Polsce. Było tak jak miało być: wiejsko, sielsko i anielsko. Poleżeliśmy na kocu, pospaliśmy na słońcu, a późnym popołudniem wybraliśmy się na krótki spacer, podczas którego pożegnałam polskie lato.

Rżysko na polach jest dla mnie synonimem końca lata.  Zawsze wywołuje tęsknotę za latami dzieciństwa.

Deksik w poszukiwaniu polnych myszek 
Melancholia

wtorek, 13 sierpnia 2013

Wrzenie Świata

Cały wtorek spędziłyśmy z Dominiką w Warszawie. Rano miałyśmy do załatwienia kilka spraw, a później czekało nas spotkanie z moją koleżanką ze studiów - Olą. Wspólnie postanowiłyśmy przejść się do kawiarni Wrzenie Świata (ul. Gałczyńskiego 7). To szczególne miejsce, należące do Instytutu Reportażu, założone między innymi przez Wojciecha Tochmana i Mariusza Szczygła, chciałam odwiedzić już dawno. Uwielbiam miejsca z pasją i ,,przesłaniem''. We Wrzeniu Świata można oczywiście napić się kawy, przekąsić coś i zakupić literaturę faktu. Co piękne – cały dochód przekazywany jest na działalność Instytutu Reportażu. Ponadto, jako wielka miłośniczka reportaży pióra Tochmana i Szczygła miałam nadzieję, że uda mi się zobaczyć współwłaścicieli, a i być może nawet zamienić z nimi kilka słów. :)
Z Olą i Dominiką usiadłyśmy na zewnątrz, ale po jakimś czasie nieco zmarzłyśmy i przeniosłyśmy się do środka. W trakcie dołączyła do nas jeszcze jedna koleżanka ze studiów – Gosia. Klimatyczna i zaczarowana atmosfera sprzyjała wielu ciekawym rozmowom, a ja zakupiłam trzy pozycje książkowe, na które nawet dostałam jakąś zniżkę:


  1. ,,Made in Poland'' – zbiór polskich reportaży.
  2. ,,Kuin olisit kiveä syönyt'' to fiński przekład książki W. Tochmana - ,,Jakbyś kamień jadła''. Jestem przeszczęśliwa, że Dominika zauważyła tę pozycję, ponieważ bardzo zależało mi na tym, aby Jukka ją przeczytał. Niestety do tej pory nie mogłam nigdzie znaleźć fińskiej wersji.
  3. ,,Zniknąć'' – Petra Soukupová. Tę pozycję poleciła mi Dominika. Miała ją na liście lektur na studiach i przyznała, że książka robi wrażenie. Ponieważ mamy podobny gust, to zaufałam jej w pełni.


Wspólna sesja z dziewczynami:)

W pewnym momencie przyszedł również pan Szczygieł. Jako że jeden z reportaży jego autorstwa znajduje się w ,,Made in Poland'', poprosiłam go o podpisanie książki. Pan Mariusz wydawał się być bardzo sympatycznym człowiekiem. Przemiły dla wszystkich klientów, wielu pomagał w wyborze odpowiednich książek. Uśmiechnięty i serdeczny. Był nieco zdziwiony, że zdecydowałam się na zakup fińskojęzycznej pozycji, ale szybko wyjaśniłam mu moje powody. Niestety wygląda na to, że jego dzieła, mimo iż tłumaczone na kilkanaście języków, po fińsku przynajmniej w najbliższych latach się nie ukażą. Zażartowałam, że może kiedyś sama wezmę się za ich przekład. :)
Dedykacja Mariusza Szczygła dla mnie i Dominiki. Pan Mariusz zapomniał się i wpisał wczorajszą datę. :)


Udając się powoli do miejsca, w którym umówione byłyśmy z tatą, zahaczyłyśmy jeszcze o słynne podobno ostatnimi czasy Belgijskie Frytki (ul. Złota 3). Towarzyszyła nam Gosia. Wszystkie trzy zdecydowałyśmy się na te klasyczne. Według mnie były smaczne, a nasza porcja (XXL, 12 zł) naprawdę olbrzymia.

W oczekiwaniu na frytki :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Wszystkie smaki lata!


Mimo że uwielbiam być i żyć w Finlandii, to za każdym razem bardzo cieszę się na przyjazd do Polski. Największą tęsknotę/nostalgię odczuwam właśnie późną wiosną i latem, kiedy polska przyroda i natura ma tyle do zaoferowania. Nie twierdzę tym samym, że fińska nic nie ma. Owszem, ma i to dużo, ale jest zupełnie inna niż nasza rodzima. Wczesnym latem tęsknię zwłaszcza za klasycznym polskim targiem: drobnymi, lokalnymi rolnikami sprzedającymi owoce i warzywa; starymi, polskimi Żukami dookoła których rozstawione są najrozmaitsze gatunki i sadzonki kwiatów; babciami z kilkoma koszykami jajek od swoich szczęśliwych kurek; stoiskami z domowej roboty białymi serami, niepozornie wyglądającej przyczepy kempingowej, w której znajdziemy przepyszne chałki i inne słodkie wypieki... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. W Finlandii nie rozczulę się na widok dziadka siedzącego na skwerku i sprzedającego pęczki koperku. Takich dziadków po prostu tu nie ma. 
Same targi odbywają się w wielu fińskich miastach, ale są zazwyczaj niewielkie i sezonowe (w Helsinkach najpopularniejszy jest Kauppatori, ale jest to market bardzo turystyczny, więc i ceny są dużo wyższe niż zazwyczaj). Doceniam fakt, że i tam można kupić warzywa, owoce, domowej roboty chleb i słodkie bułki, ale i tak daleko mu do polskiego. :) Po prostu idea czegoś takiego jak targ nie jest tu chyba aż tak rozpopularyzowana jak w Polsce. Dziwi to trochę kiedy przypomnimy sobie, że Finlandia bardzo długa była krajem rolniczym.
Ja jadąc do Polski miałam listę tych smaków lata, którymi chciałam się nacieszyć na kolejne miesiące. :) W tym miejscu nie mogę pominąć milczeniem polskiej kuchni, która też jest jedyna w swoim rodzaju i dla której to częściowo jechałam do domu. :)

Do Wyszkowa dotarłam w czwartek późnym wieczorem. Mama powitała mnie kolacją, na którą tylko u nas mogę liczyć: babcinymi kotletami mielonymi z indyka (najlepszymi!), ziemniakami z koperkiem, fasolką szparagową od babci z ogródka z tartą bułką i mizerią ze śmietaną. Pychota!

W piątek z samego rano poszłyśmy z mamą targ. Chciałam napatrzeć się na ten charakterystyczny zgiełk panujący w tego typu miejscach. Kupiłyśmy oczywiście wszystko to na co moje oczy miały ochotę, między innymi: młodą wołowinę, botwinkę, młodą kapustkę, koperek, szczypiorek, wiśnie, maliny, borówki, morele, owoce ufo, jagodzianki i chałkę. Co za radość, cały dzień dogadzałam swojemu podniebieniu. :)

Pobyt minął w zasadzie na beztroskim cieszeniu się polskim latem i jedzeniu sezonowych rarytasów. Prawie każdego dnia jeździłam z Dominiką na wieś do babci i Deksia, wylegiwałam się na kocu i nadrabiałam zaległości w polskiej prasie. Pojeździłam też na rowerze, pograłam w badmintona. Zaliczyłam letnie grillowanie. Mama zrobiła mi na wyjazd domowe powidła z czerwonej porzeczki, malin i wiśni, a ja z kolei pojadłam trochę sezonowych owoców prosto z krzaczków:

borówek...
malin...
czerwonej porzeczki...
czarnej porzeczki...

Na śliwki sobie po prostu popatrzyłam, ponieważ nie były jeszcze bardzo dojrzałe.

Towarzyszył nam cały czas Rudasek....
i Deksik, który po moim wyjeździe podobno bardzo zasmakował w jedzeniu malin! :)

Wejście do domu babci


Malutki fragment ogródka :)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Najpiękniejsza niespodzianka

Miałam już wstępne plany na najbliższe dni. Wreszcie umówiłam się z koleżanką z Rumunii Dianą, że razem spędzimy piątkowe popołudnie. W czwartek rano natomiast nieoczekiwanie zadzwonił znajomy z Moskwy informując mnie, iż właśnie dojeżdża do Helsinek i pytając, czy nie zechciałabym się z nim spotkać. W zasadzie bardzo chętnie bym to zrobiła, ale zupełnie niespodziewanie pojawiła się możliwość tygodniowego wyjazdu do Polski. I to już dzisiaj. Oczywiście, że jadę!

środa, 7 sierpnia 2013

Umknąć burzy

Dzisiaj po pracy umówiona byłam z koleżanką. Miriam jest Szwajcarką mieszkającą od mniej więcej roku w Helsinkach. O Finlandii marzyła od dawna. Któregoś dnia wraz ze swoim chłopakiem podjęli odważną decyzję i przenieśli się tu na stałe. Z początku byłam zdziwiona, iż nie chce mieszkać w rodzinnym kraju, gdzie przyroda jest równie piękna, a i jakość życia stoi na wysokim poziomie. Niestety Miriam nie przepada za górami, co w górzystej Szwajcarii rzeczywiście może być problemem. :)

Umówiłyśmy się w Teatteri (Pohjoisesplanadi 2). To znajdujące się w samym centrum Helsinek miejsce jest z pewnością jednym z bardziej eleganckich i modnych. Ponoć łatwo tam spotkać fińskich celebrytów. Teatteri składa się między innymi z części kawiarnianej, barowej i klubowej. Jest rzeczywiście szykowne, niestety idzie to w parze z dużo wyższymi cenami niż gdziekolwiek indziej. 

Pogoda w tym roku dopisuje, tak było i dzisiaj. Barowy ogródek, mimo iż naprawdę spory, był przez cały czas zajęty. Wszyscy chcieli siedzieć na zewnątrz. Jednak około 22:00 dostałam informację od Jukki, że za pół godziny zacznie się olbrzymia i długa burza. Ponieważ żadna z nas nie chciała zmoknąć, pożegnałyśmy się wcześniej niż planowałyśmy. Wracając rozkoszowałam się niesamowitą atmosferą pogody: powietrze było duszne i ciepłe a niebo brudne jak ścierka. Momentalnie też ściemniło się. Drzewa niepokojąco kołysały na wietrze. Naprawdę uwielbiam taką psychodeliczną pogodę (zwłaszcza siedząc w domu i obserwując ją przez okno)! A ulewie umknęłam mając całe pięć minut zapasu. :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

Wspinamy się!

Intensywnego weekendu ciąg dalszy. Po porannej grze w karty pojechaliśmy do Reventeenvuori (oddalonej od Iitti jakieś 20 kilometrów) powspinać się po skałkach. Antti -- zaawansowany wspinacz -- zapewnił cały profesjonalny sprzęt. Miejsce w którym byliśmy, jest podobno znane i popularne wśród ludzi uprawiających ten sport.

Ja do wspinaczki podeszłam raczej sceptycznie. Nigdy specjalnie nie chodziłam po górach, mam lęk wysokości, a dodatkowo punkt wspinaczkowy wybrany przez Antti'ego wydawał mi się wręcz niemożliwy do zdobycia (wspólnie oceniony na 10-12 metrów wysokości). Kiedy jednak wszyscy już spróbowali (z lepszym lub gorszym rezultatem), sama nie chciałam być gorsza i też się zdecydowałam. :) Ku mojemu zdziwieniu połowę wysokości pokonałam bardzo szybko, po czym przyszedł kryzys. Popełniłam też poważny błąd i spojrzałam w dół. Od tego momentu zaczęły mi się trząść nogi jak jeszcze chyba nigdy w życiu. Świadomość wysokości i niestabilnej pozycji, w jakiej znajdowały się moje stopy, tylko wszystko pogarszała. Byłam pewna, że to mój szczyt możliwości. Na szczęście dopingujące z dołu towarzystwo zmotywowało mnie do tego stopnia, że udało mi się skoncentrować i przebrnąć przez najbardziej krytyczny punkt. Zaraz potem byłam już na samym szczycie! Szczęśliwa i dumna z siebie. I chociaż cały czas twierdzę, że wspinaczka skałkowa to nie moja bajka, bardzo chętnie spróbuję jej jeszcze w przyszłości. I na pewno wybiorę się na ścianki w jakimś centrum sportowym. :)



Wyczerpani udaliśmy się z powrotem do domku. Zjedliśmy obiad, posprzątaliśmy, po czym reszta gości zaczęła się rozjeżdżać. My sami dotarliśmy do Espoo przed 22:00.

sobota, 3 sierpnia 2013

Narty w wodzie

Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane narty wodne. Jukka kupił je kilka dni wcześniej, ponieważ -- jak sam powiedział -- to było jego marzenie z dzieciństwa. :) 

Całą grupą popłynęliśmy w kierunku usytuowanych nad samą wodą skałek, będących jednocześnie doskonałym punktem obserwacyjnym.  Kiedy kolejni śmiałkowie próbowali swoich sił w tym ciekawym ale chyba mało popularnym sporcie, reszta ekipy bacznie się im przyglądała.:) Ja długo miałam obiekcje (bałam się zimnej wody:P), aż wreszcie za namową Jukki zgodziłam się spróbować. Zadziwiająco ciężkie było zakładanie nart w wodzie. Z początku nie mogłam ich opanować, bo dosłownie wykręcały mi nogi w różne strony. Trochę komicznie to wyglądało. :) Kiedy już udało mi się przyjąć mniej więcej dobrą pozycję, moje mało silne dłonie miały problem z trzymaniem ,,rączki'' przyczepionej do linki. Zdołałam ,,podjechać'' może ze trzy metry, ale potem lądowałam w wodzie. Poddałam się po jakichś ośmiu próbach, ponieważ w kolejce czekały jeszcze chłopaki, którym zresztą poszło lepiej niż mi. :) A ja będę walczyć następnym razem, na pewne wtedy się uda!

Wieczorem tradycyjnie sauna, kąpiel w jeziorze i wieczorna partyjka gry w Puerto Rico. :)



piątek, 2 sierpnia 2013

Długi weekend c.d.


Praktycznie cały piątek spędziliśmy sami, ponieważ goście mieli zjawić się dopiero późnym popołudniem/wieczorem. Pospaliśmy dłużej niż zazwyczaj, a następnie zrobiliśmy sobie kilkugodzinną wycieczkę po Kymijoki – jednej z większych rzek Finlandii, przepływającej również przez Iitti.
 Jak zwyykle korzystaliśmy z dobytku Jukki taty – tym razem była to motorówka. :) Chętnie spędzilibyśmy więcej czasu na rzece, niestety w pewnym momencie pogoda pogorszyła się i zaczął padać intensywny deszcz.


czwartek, 1 sierpnia 2013

Długi weekend

Dziś wczesna pobudka i podróż do domku letniskowego, w którym mieliśmy spędzić długi weekend wspólnie z kilkorgiem znajomych. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, czekała mnie nieoczekiwana wizyta u dentysty. Dzień wcześniej w trakcie jedzenia żelek ukruszył mi się ząb. Ponieważ miało to być moje pierwsze doświadczenie z tutejszą publiczną służbą zdrowia (i pierwsze z fińskim dentystą w ogóle), nastawiłam się na nieprzyjemnego lekarza traktującego mnie jak intruza. Przeżyłam szok, gdy pan dentysta przedstawił się z imienia/nazwiska, podał rękę na przywitanie, oraz przez całą wizytę był bardzo uprzejmy i miły. Cierpliwie wszystko wyjaśniał. W dodatku chwalił nie tylko moje zęby, ale i znajomość fińskiego. :) W prywatnych gabinetach dentystycznych w Polsce nie traktowano mnie tak serdecznie jak tu!


Po zrobieniu zakupów ruszyliśmy w trasę. W Iitti, niewielkiej miejscowości położonej około 50 kilometrów od Lahti, byliśmy po godzinie 15:00.  


Dom letniskowy (fiń. Kesämökki) został wybudowany przez Jukki tatę w zasadznie niemalże od początku do końca. Tata z zawodu jest inżynierem budowlanym i po przejściu na emeryturę hobbistycznie zajmuje się... budowaniem domów. :P Ponieważ robi to z czystej przyjemności, nie ma żadnej presji czasowej. Z tego też powodu budowa wspomnianego domu trwa już od mniej więcej dwóch lat. Wciąż pozostało sporo do zrobienia, choć są to raczej detale dotyczące bardziej kwestii estetycznych. W budynku jest bieżąca woda, ogrzewanie, a nawet internet (choć dosyć często zawodzi połączenie).



Na dole znajduje się salon z kominkiem, aneks kuchenny i część jadalna, z której rozpościera się przepiękny widok na jezioro położone tuż u podnóża domu. Oprócz tego jest łazienka, sypialna i jeszcze jedno pomieszczenie, które docelowo będzie drugą sypialnią. Piętro to otwarta przestrzeń, która spokojnie pomieści 5-6 osób.


Z salonu wychodzi się na taras, który jest chyba moją ulubioną częścią domu. Bardzo przypadło mi w tym roku siedzenie na nim i czytanie książek, albo obserwowanie kaczek pływających po ,,naszym'' jeziorze. Piszę to w cudzysłowie, ponieważ w Finlandii nie można kupować na własność wód. To oznacza, że mimo iż jezioro jest na prywatnej działce, to teoretycznie każdy ma prawo się w nim wykąpać, łowić ryby itd. W praktyce jednak ja nigdy nikogo obcego nie widziałam. Zapewne dlatego, że tu takich wodnych punktów są tysiące. :)


Domek wyglądający jak chatka muminka to fińska kota, w środku której znajdują się ławki i grill. Osobiście uwielbiam przyrządzanego tu łososia i warzywa.


Nieco niżej znajduje się mały, jednopokojowy domek z tradycyjną sauną. Nie jestem wielką miłośniczką tego fińskiego wynalazku, ale ,,nasza'' sauna ogrzewana jest drewnem a nie elektrycznie, co znacząco wpływa na wilgoć i lepszą cyrkulację powietrza. W tych elektrycznych na przykład bardzo szybko jest mi zbyt gorąco a moje ciało, mimo że suche, robi się natychmiast zaróżowione. W drewnianej natomiast oddycha się dużo łatwiej, ciepłe powietrze nie parzy skóry, ale za to pot spływa z ciała strumieniami. :) W międzyczasie można lekko ,,pobiczować,, się wiązką świeżo zerwanych gałązek brzozy (zwanych w zachodniej części Finlandii Vasta, lub Vihta we wschodniej części) , co sprzyja krążeniu i rozprzestrzenia ładny zapach w saunie.


Po wyjściu z sauny zazwyczaj siadamy na 5-15 minut przy stole, rozmawiamy, pijemy cidery/piwo/wodę. Nie zaleca się wskakiwania do wody bezpośrednio po wyjściu z sauny w celu uniknięcia ewentualnego szoku termicznego. Kąpiel obowiązkowo ,,na golasa'' i z powrotem do sauny. I tak powtarzamy ten rytuał w zależności od potrzeb.:) My dorzucamy jeszcze wieczorne pieczenie kiełbasek w kocie. :) Tak też minął nam pierwszy dzień. Jutro mieli dojechać do nas goście: Anna&Jaako, Maija&Antti oraz Atso.