piątek, 27 grudnia 2013

Hotel Narvil. Aruana.

Restauracje w stylu gourmet - oferujące potrawy degustacyjne oraz dania kuchni molekularnej – to kontrowersyjny temat. Jedni będą doceniać piękną formę podawania potraw, jakość produktów i unikalność dania; inni z kolei wyśmiewać (nie)wielkość serwowanych potraw i twierdzić, że to snobizm, za który w dodatku trzeba słono zapłacić.

Lubię zabierać głos jedynie w temacie, w którym mam jakąkolwiek wiedzę: teoretyczną bądź praktyczną. Stąd też jedynie kwestią czasu była wizyta w restauracji serwującej dania kuchni molekularnej. Aruana nie posiada (jeszcze) jak Atelier Amaro gwiazdki Michelin, ma za to bardzo obiecującego szefa kuchni - Witka Iwańskiego. Kilka miesięcy temu ten dwudziestokilkuletni chłopak wraz ze swoim zespołem zwyciężył w prestiżowym konkursie Wine&Food Noble Night 2013 we wszystkich trzech kategoriach (przystawka, danie główne, deser). 
Restauracja znajduje się w hotelu, który swego czasu zasłynął organizacją wesela prezydentówny Kwaśniewskiej. Narvil położony jest na Narwią i rzeczywiście robi wrażenie. Miejsce to niezwykle eleganckie, na szczęście bez zadęcia. A jedzenie? Żeby nie przeciągać - przejdźmy do konkretów.
Na sam początek zaserwowano nam po lampce Prosecco, a po kilku minutach rozpoczęliśmy degustację.
AMUSE BOUCHE

Macaroniki z trocią
 Połączenie słodkiej, mięciutkiej bezy i ikry z troci intrygujące. Minus za zbyt miękki makaronik, który niestety częściowo zostawał na palcach.


Ogórki z chrzanem, lawendą i czarnym czosnkiem
Danie ku mojemu zdziwieniu było zaserwowane w formie płynnej. Malutkie kulki lodowe oraz koper nadawały jej charakter chłodnika. Chrzan był tu moim numerem jeden. Nurtowała też jego struktura, w niczym nieprzypominająca tej ze słoika.

Seler, tymianek, trufla
Podany na wiązce świeżego, cudnie pachnącego tymianku plaster selera z kremem truflowym. Proste i genialne.

Vichysoisse
Słynny Vichysoisse podany z ziemniaczanym chipsem. Sos - zrobiony na bazie aioli, z m.in. porem i Japońską cytryną – miał pyszny smak i świetnie komponował się z chipsem. Ten z kolei był równie smaczny ale niewygodny w jedzeniu. 

Karczochy z grzybami
Kolejna oryginalna forma podania dania. Nazwałabym to bardzo esencjonalnym kremem grzybowym. Zdecydowanie wyczuwałam jeszcze jakiś drugi smak, ale bez ściemniania przyznaję, że ponieważ nigdy nie jadłam karczocha jako takiego, nie byłam w stanie stwierdzić, czy to właśnie jego smak wyczuwam.

W tej części do picia zaserwowano nam Baron de Luz Blanc. Jestem uprzedzona do win francuskich, ale to z Bordeaux było jednym z lepszych, jakie piłam w ogóle. Miało bardzo ciekawy i charakterystyczny posmak jakiejś znajomej smakowo rośliny (do tej pory nie wiem jakiej:P).

PRZYSTAWKI

Matias różowy z buraczkami, smażonym jarmużem i popiołem

Uwielbiam ryby i mogę je jeść pod różnymi postaciami. Jednak w tym przypadku coś mi mąciło harmonię tego dania. Buraczki, malutkie ale esencjonalne ,,kleksy'' musu z buraka i przede wszystkim smażony jarmuż były naprawdę genialne. Z matiasem komponowały się idealnie. Może wyjdę na ignorantkę, ale chyba nie do końca pasowała mi degustacja tego typu dania z winem (w tej części zaserwowano nam McGregor Chardonnay z RPA). Może w moim przypadku lepiej sprawdziłby się kieliszek wódki. :)

Wędzone jajko
Wędzone jajko z sosem z kurczaka, chrupiącą skórą, grasicą cielęcą i okruchami chleba z czarnuszką. Otwieranie tego dania przez kelnera to był niemalże spektakl. Niczym duszek z butelki, ze słoiczka wylatywał wędzony dym. Kolejne intrygujące smaki, nigdy czegoś takiego nie jadłam, pełen odlot!

Domowy chleb, brązowe masło
Brzmi sztampowo, ale wypiekana na miejscu bułeczka w parze z palonym masłem z czarnuszką smakowała zjawiskowo. :)

ITERMEZZO

Beza cytrynowa
Molekularna beza z ciekłego azotu zrobiona na naszych oczach była chyba jednym z największych zaskoczeń wieczoru. Wizualnie identyczna jak klasyczna, w konsystencji delikatniejsza, znikała na języku natychmiast. Dosłownie. Po sekundzie w ustach oprócz smaku cytryny fizycznie nie pozostawało nic!

DANIE GŁÓWNE

Turbot z cebulą (+ kalifornijskie wino Grand Circle Chardonnay)
Jeden z moich faworytów. Turbot ,,gotowany w 54 stopniach'' (cytuję za szefem kuchni) ze smażoną cebulką , mus z cebuli i roszponka. Mogłabym jeść w nieskończoność.

Kaczka po polsku, zimowa kapusta 
(+ chilijskie wino Ramirana Reserva Cabernet Sauvignon -Carmenere)
Kolejny mocny punkt wieczoru. Soczysty, rozpływający się w ustach plaster mięsa z kaczki, karmelizowana modra kapusta oraz mus z buraka.

DESERY 
(+ miód pitny ,,Trójniak'')

Sękacz, zimowe owoce, chałwa
Deser poprawny, aż i tylko. Wszystkie elementy tego dania dobre, a ,,kleksy'' z musu śliwkowego wręcz bardzo dobre. Sękacz świeży i bez zarzutu. Cały deser jednak jak dla mnie mało zaskakujący i trochę chaotyczny estetycznie. Z kolei Jukka, podchodzący bardzo sceptycznie do deserów owocowych, był zachwycony:).

Lody, masło, sól
Lody o smaku palonego masła z crumble z orzechów włoskich (tak nam się przynajmniej wydawało) i strzelającym cukrem; do tego polewa również z palonego masła. Kolejne odlotowe danie (zwłaszcza strzelający w ustach cukier), choć wyrazisty smak kruszonki i polewy nieco zatarł smak samych lodów.

PETTI FOUR

Jogurt z mandarynką
Makaronik z czymś w stylu galaretko-kiesielu o smaku mandarynkowym. Smaczny, ale nie obłędny.

Solony karmel
Podane na tacy z ziarnami kawy i orzechami kakaowca praliny były jakościowo najwyższej klasy, ale osobiście nie bardzo wyczułam w nich sól. Może to kwestia tego, że po ponad pięciu godzinach degustacji i picia win byłam już troszkę zdekoncentrowana. :)

Bardzo smakowała nam też podawana w tej części nalewka ,,Pędów sosny''. W smaku dosłownie czuło się umoczoną w wódce sosnę :). Może opis nie brzmi zachęcające, ale smak był bombowy!

Rachunek dla czterech osób wyniósł nas około 1500 zł (w cenie także wina, nalewki, woda, kawa, herbata oraz 10% serwisu) i naprawdę nie uważam tej kwoty za wygórowaną. Biorąc pod uwagę czas trwania kolacji (prawie sześć godzin), różnorodność menu (kilkanaście potraw) i serwowany alkohol (pięć butelek wina + nalewki), wydaje mi się wręcz, że to bardzo przyzwoita cena. W końcu płaciliśmy też przecież za niesamowite doznania i emocje, które towarzyszyły nam w trakcie degustacji każdej z potraw. Wszystkie danie były przepięknie podane i z pewnością zainspirowały nas do kolejnych kulinarnych eksperymentów. Dodatkowo wielkie uznanie dla profesjonalnej i uprzejmiej, ale jednocześnie nienarzucającej się obsługi. 
Nie mogę pominąć milczeniem faktu, że szef kuchni kilka razy przychodził do naszego stolika, opowiadał o metodach przyrządzania serwowanych potraw, odpowiadał na nasze pytania. A my mieliśmy wtedy poczucie absolutnej wyjątkowości. Na koniec przytoczę słowa Jukki, który stwierdził, że raz w roku możemy sobie pozwolić na tego typu wyjście. :) Jesteśmy zdecydowanie na tak!

środa, 25 grudnia 2013

Świąt ciąg dalszy


Boże Narodzenie zgodnie z planami spędziliśmy u drugich dziadków w Błoniu. W tym roku zebrało nas się tam jakoś wyjątkowo dużo, a ja wreszcie miałam okazję zobaczyć moją małą  siostrę cioteczną Ewę.

Tuż po przyjeździe poszliśmy najpierw przywitać się z psiakami: Bolkiem i Blondi


Ewa z Jasiem (moje cioteczne rodzeństwo) cierpliwie czekali na pojawienie się Mikołaja...


...który wkrótce się zjawił:). Chwilowe małe zamieszanie, bo wszyscy otwieramy prezenty.


Przy stole zazwyczaj toczą się różnego rodzaju dyskusje. :)




Drugi dzień świąt spędzaliśmy ponownie w Sitnie... i to by było na tyle w temacie. :)

wtorek, 24 grudnia 2013

Wigilia. Po prostu.

Zaczynamy świąteczny maraton. :) Pogoda u nas tak piękna i słoneczna, że absolutnie nie przeszkadza mi brak śniegu. Wigilię tradycyjnie spędzamy w Sitnie u babci Jasi. 
Kiedy byłyśmy z Dominiką małe, część prezentów czekała na nas pod choinką już w wigilijny poranek. Teraz na szczęście umiemy powstrzymać się z ich rozpakowywaniem do wieczora, dlatego też od kilku lat wspólnie z rodzicami, ciocią i babcią prezenty otwieramy w trakcie wigilijnej kolacji. Nie odkrywam Ameryki, ale to chyba jeden z najmilszych momentów wieczoru dla nas wszystkich. :) 

Przy wigilijnym stole
Czas na prezenty...

W tym roku Mikołaj był wyjątkowo hojny...

Pamiętał o babci...

...cioci Basi...

...tacie...

Udało mu się zaskoczyć  nawet mamę...

a także Jukkę...

Ci obdarowani chyba też nie wyglądają na zawiedzionych :)

Moje prezenty również były cudne! 

Ponieważ Św. Mikołaj jest zwierzolubem, nie mógł zapomnieć o najważniejszym członku rodziny!

Jutrzejsze Boże Narodzenie natomiast spędzamy w Błoniu u drugich dziadków, więc z rana ruszamy w trasę. Ahoj!

niedziela, 22 grudnia 2013

Ubieramy choinkę

Dziś wreszcie wybraliśmy się na wieś do babci i Deksia. Sierściuch ucieszył się na nasz przyjazd, ale największą radość okazał na hasło ,,idziemy biegać'' :). Przez pierwsze kilkaset metrów ze szczęścia skakał i głośno szczekał zamiast koncentrować się na biegnięciu za nami. :)
Wieczorem spotkałam się z kilkoma osobami z mojej podstawówki. Spotkanie szumnie nazywało się klasowym, ale z siedmiu osób (na trzydzieści) deklarujących przyjście pojawiło się jedynie cztery. Jak dla mnie nawet i lepiej, bo w mniejszej grupie jest dużo łatwiej porozmawiać i nie trzeba się tak przekrzykiwać. Żałuję jedynie, że zapomniałam o zrobieniu jakiegoś pamiątkowego zdjęcia. 
Po powrocie wraz z Jukką ubierałam choinkę. Prezentuje się tak:
Choince nie brakuje niczego: są lampki, bombki, suszone pomarańcze, laski cynamonowe, cukierki, aniołki, łańcuchy, włosy anielskie, a nawet wata imitująca płatki śniegu. Efekt końcowy mnie zadowala. :)

Kompozycja zrobiona przez mamę.

sobota, 21 grudnia 2013

Polska sobota

Rano z lotniska odebrał nas tata i zawiózł na mały obchód po centrach handlowych. Byłam bardzo konkretną klientką i co weszłam do sklepu, to wychodziłam z jakąś nową rzeczą. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy; moja przeznaczona na zakupy kwota pieniędzy też zniknęła w mgnieniu oka, więc nadszedł czas, by wracać do domu :). Miło było zobaczyć Wyszków i nasze kąty po prawie pięciu miesiącach! Wiem, że dla niektórych to bardzo krótki okres czasu, ale w moim przypadku dość długi, bo do tej pory w domu bywałam średnio co trzy miesiące.
Wieczorem rodzice mieli imprezkę u znajomych, a mnie i Jukkę przyjechała odwiedzić koleżanka ze studiów wraz z mężem. Z Olgą (wstyd się przyznać) nie widziałyśmy się od sierpnia 2012 roku, kiedy to świadkowałam na jej ślubie. Jej mąż Kamil i Jukka też dopiero tego wieczoru oficjalnie się poznali. Fajnie było się spotkać po tak długiej przerwie i zobaczyć Olgę wyraźnie szczęśliwą w małżeństwie:). 
 Po godzinie pierwszej w nocy nasi goście ruszyli w podróż powrotną do Warszawy, a my poszliśmy spać.



piątek, 20 grudnia 2013

W oczekiwaniu na święta w Polsce...

Ostatni dzień pracy, a od jutra ponad tydzień laby w Polsce! Zanim jednak do wyjazdu doszło, czekało mnie jeszcze jedno zaległe spotkanie z poznaną niedawno Leą. Jako że obydwie pracujemy w Espoo, umówiłyśmy się w Leppävaara, w barze William K. Miejsce ma podobno doskonały wybór piw (choć ja akurat do koneserów tego trunku nie należę) i jest powszechnie bardzo lubiane. Potwierdzeniem niech będzie fakt, że już o 16:30 nie było żadnego wolnego miejsca! Co jak co, ale o stosunkowo tak wczesnej porze nie spodziewałam się tłumów :). W końcu jednak udało nam się złapać zwalniający się stolik i wypić w spokoju ciderki (ja) i piwo (Lea). Po jakimś czasie dołączył do nas Henri, ale tym razem został trochę zagłuszony naszymi dziewczyńskimi rozmowami. Czas miał szybko i miło, a ja sama chętnie wypiłabym jeszcze kilka ciderów , ale musiałam spakować się do Polski i przygotować przed porannym lotem.  

Green Goblin musi być!

Uśmiechy proszę!

Na koniec nadmienię, że dwa dni temu nasze biuro przeniosło się z Tapioli do Leppävaara i co za tym idzie  - mój czas podróżowania do pracy to już nie pięć minut samochodem, a dziewięć piechotą. Lepiej być nie mogło!
Moje stanowisko pracy w nowym miejscu :). Jeszcze się wypakowujemy, stąd tyle pudełek  na zdjęciu.


sobota, 14 grudnia 2013

''Ennakkojoulu''

Dziś mieliśmy wspólny, przedświąteczny obiad u Jukki taty w Hyvinkää. Oprócz nas przyjechała także nowa partnerka taty, Jaana (Jukki siostra) z córkami oraz Jari (brat Jukki) z żoną i synami. Było mnóstwo tematów do rozmów, bo całej rodziny (oprócz taty) nie widziałam już od ponad roku!
Tradycyjnie w Wigilię na fińskim stole pojawia się upieczona w piekarniku szynka. U nas jednak zastąpiła ją dziczyzna. Tata Jukki należy do klubu myśliwskiego i w związku z tym zawsze ma do zaoferowania swoim gościom świeżutkie mięso z łosia lub jelenia. Tego wieczoru zaserwowano nam łosia. 
Kolejną tradycyjną pozycją jest tzw. lanttulaatikko (,,pudełko brukwiowe'')/porkkanalaatikko (,,pudełko marchewkowe'') /perunalaatikko (,,pudełko ziemniaczane)*. Potrawa ta - będąca czymś w rodzaju zapiekanki, musu czy puree - serwowana jest na aluminiowych tackach. Pewnie niektórzy robią je jeszcze własnoręcznie, ale w dzisiejszych czasach przed każdymi świętami jest ich taki wybór w sklepach, że podobno większość Finów decyduje się na gotowe wersje. ,,Nasze'' były kupione w Ruce od jakiejś lokalnej pani kucharki, a więc domowe! Smakowały mi tak bardzo, że następnego dnia chciałam spróbować sklepowej wersji (kusiła też cena – nieco ponad 60 centów!). Kupna zapiekanka nie była już tak dobra jak domowa, ale za tę cenę smakowała naprawdę przyzwoicie.




Mój obiad: łoś, łosoś wędzony, lanttu/porkkana/perunalaatikko, sałatki, kromka chleba z ew. masłem (chleb z masłem/margaryną to obowiązkowy dodatek do chyba większości dań serwowanych w Finlandii).
Lanttulaatikko z Prismy


Po kolacji przyszedł czas na prezenty. I mimo że dzieci cieszyły się ze wszystkiego, to i tak najfajniejszym podarunkiem okazało się być niechcący olbrzymie kartonowe pudło po elektrycznym traktorze. Przez resztę wieczoru służyło jako samochód, ciągnik; było m.in. telewizorem, kioskiem, hotelem oraz domem. Wszystko inne poszło w odstawkę :).

Wieczorem przyszła pora na savusauna (saunę dymną), jednak tym razem lekkie przeziębienie kazało mi z niej zrezygnować. Nadrobię w przyszłości :).



* Przepraszam za niezgrabnie przetłumaczone nazwy, jakoś żadne ładniejsze wyrażenie nie przyszło mi do głowy :).

piątek, 13 grudnia 2013

Od Polonii nie ma ucieczki :)

Z Jukką żartujemy, że obojgu nam potrzeba wakacji od wakacji. Minął zaledwie tydzień od naszego urlopu, a my znowu zmęczeni. :)! W pracy dużo roboty (co za nowość), w niektóre rzeczy trzeba wdrażać się od nowa, bo człowiek już nie pamięta... na szczęście przed nami znów weekend! 
Dziś w ramach relaksu wybrałam się z Darią na kilka ciderów do Bäkkäri. Tym razem wieczór ,,niechcący'' spędziłyśmy w towarzystwie polskiego kolegi poznanego 10 minut wcześniej w pociągu. :) Janek słysząc znajomy język postanowił nas zagadać, i bardzo fajnie, bo okazał się być super sympatycznym gościem! Miło nam się wszystkim rozmawiało, choć zniechęcała do tego straszliwie głośno grająca muzyka. 
Janek mieszka w Finlandii od trzech lat i pracuje jako programista.
Towarzyska ,,fotka'' z Darią

Po jakichś pięciu godzinach spędzonych w Bäkkäri poszliśmy do McDonalda coś przekąsić. Daria jak zwykle czuła niedosyt barów (:p) i chciała kontynuować wieczór w jakimś innym miejscu, ale udało mi się ją przekonać, że czas do spania.:) A powtórka z pewnością nastąpi!

czwartek, 12 grudnia 2013

London calling

Lot powrotny do Helsinek czekał nas dopiero wieczorem, stąd też oczywistym było przeznaczenie kilku godzin na zwiedzanie Londynu. Choć sama w stolicy Wielkiej Brytanii byłam już trzy razy (w tym raz aż cały miesiąc), to i tak po raz kolejny z wielką przyjemnością spacerowałam ulicami miasta.

Westminster Abbey



Big Ben

Trafalgar Square

Zachód słońca i w tle London Eye
Tower Bridge

Harrods







W międzyczasie zjedliśmy obowiązkowe fish&chips, a przed 16:00 musieliśmy już wracać na lotnisko. Mimo że nasza wycieczka powoli dobiegała końca, tym razem nie było mi w ogóle smutno. Oczywiście na wakacjach jest zawsze super, ale nie żal wracać do domu jak się mieszka w tak fajnym kraju jak Finlandia. :)